Mój artykuł w Spiders’Web z dnia 10 października 2019 roku.
Najczęściej jednak terminy te funkcjonują jako składowa kultury start-upów – małych firm technologicznych o dużym apetycie na rynkowy sukces. Statystyki, jeśli chodzi o ten segment biznesu, są powszechnie znane: 95 proc. start-upów umiera w pierwszym lub drugim roku działalności. A mimo to co roku na biznesowej arenie wśród producentów hardware’u i software’u pojawiają się kolejne młode firmy. Mają ciekawe pomysły i odwagę. Niestety, popełniają błędy. Czasem zapominają, że można przecież skorzystać z doświadczeń korporacji i potraktować je jako cenną wskazówkę. A nawet jako przestrogę.
Po pierwsze pamiętaj o użytkowniku. Po drugie pamiętaj o użytkowniku. Po trzecie też
Stale powtarzane hasło „user experience” jest dzisiaj na ustach wielu prezesów dużych spółek. Rozleniwiony klient chce maksymalnego komfortu obsługi i znikomej liczby decyzji, które musi podjąć w trakcie obsługi oprogramowania czy urządzenia. Warto tu przytoczyć słowa Evana Williamsa, współzałożyciela Twittera:
User experience jest wszystkim. Zawsze było. Ale bywa niedoceniane i niedoszacowane. Jeśli nie znasz się na tym, jak budować rzeczy w oparciu o zasadę zadowolenia użytkownika, zatrudnij ludzi, którzy ci to pokażą.
W dużych firmach z tej prawdy wyciąga się już wnioski i zatrudnia testerów aplikacji czy oprogramowania, którzy mają szukać dziury w całym, co oznacza zwracanie uwagi na niewygodę użytkowania i brak przyjaznych parametrów. Tymczasem wielu założycieli start-upów popełnia kardynalny błąd już na początku. Wymyślają produkt, który w ich opinii jest unikalny. Sądzą, że ową unikalność automatycznie dostrzeże klient, który ruszy na zakupy bez względu na to, jak produkt zachowa się w jego dłoni w trakcie użytkowania.
W praktyce okazuje się, że podkreślana przez twórców innowacyjność jest przez rynek boleśnie zweryfikowana, a „niekomfortowe” doświadczenie użytkownika w obsłudze „kładzie” produkt i w rezultacie cały biznes. Znajomość zachowań i oczekiwań klienta jest równie cenna, jak entuzjazm założycielski na starcie. Warto więc przynajmniej prześledzić kilka historii z życia największych korporacji, które pokazują, jak kluczową kategorią jest user experience. I jak wiele produktów dużych firm zniknęło z rynku, bo klient nie poczuł się dobrze w roli użytkownika.
Podążaj za wizją, nie za pieniędzmi. One w końcu cię odnajdą
Pod powyższą sentencją CEO firmy Zappos może podpisać się wielu start-upowców z większym doświadczeniem. Może to zabrzmi kontrowersyjnie, ale w tych czasach pieniądze nie są największym zmartwieniem małych firm. Środków na finansowanie pomysłów jest sporo na rynku – począwszy od prywatnych funduszy inwestycyjnych, poprzez pieniądze publiczne, którymi dysponują organizacje rządowe, skończywszy na hojnych gestach społeczności internetowych (np. platformy crowdfundingowe takie jak Kickstarter).
Tymczasem jak zauważył Michał Sadowski, twórca platformy Brand 24, która ze start-upowego produktu zmieniła się w poważną markę, pieniądze są przeceniane przez wielu startujących twórców. Zamiast koncentrować się na innowacyjności, myślą o tym, by szybko znaleźć „kasę” na rynku i związać się jak najszybciej ze strategicznym inwestorem.
Nie brzydź się Excelem, pieniądze chcą prawdziwego planu
Jednocześnie zarządzanie pieniędzmi, które już są osiągalne, potrafi być bolesnym doświadczeniem. Niedoszacowanie wydatków na marketing, podpisywanie długoterminowych, kosztownych umów z kontrahentami czy niezdolność do przewidywania kosztownych kryzysów – to wszystko rujnuje najbardziej odkrywcze zespoły. Nierzadko brakuje dobrze rozplanowanego kosztorysu, podzielonego na części zgodnie wszystkimi potrzebami, które generuje lub będzie generował nowy produkt i cała firma.
Banalna rzecz, która dla korporacji jest oczywistością – praca w Excelu i rzetelne liczenie pieniędzy – czasem jest traktowana zbyt swobodnie przez początkujących przedsiębiorców.
Idee są łatwe. Trudne jest ich wdrażanie
Duże firmy mają olbrzymie doświadczenie w logistyce, planowaniu produkcji, globalnej dystrybucji wychodzącej często poza rynek lokalny. Twórcy start-upów popełniają błąd, koncentrując myśli jedynie na produkcie, zapominając właśnie o tych ważnych dla sukcesu działaniach. Bywa to boleśnie odczuwane w chwili, gdy produkt został „kupiony” przez klienta, popyt rośnie z dnia na dzień, rysuje się realna perspektywa dużych pieniędzy i autentycznego sukcesu rynkowego. Tymczasem produkt jest trudno dostępny, bo dystrybucja kuleje, szwankują źle przeszkoleni sprzedawcy (o ile w ogóle są zatrudnieni) lub pracownicy odpowiedzialni za obsługę klienta, nagle brakuje pieniędzy na zwiększenie produkcji i zatrudnienie ludzi. Warto więc wyobrazić sobie na samym początku, ile problemów logistycznych może powstać w przypadku, gdy idea okaże się strzałem w dziesiątkę. I w tym przypadku przyjrzenie się korporacyjnym modelom nie powinno zaszkodzić.
W garażach się nie kalkuluje
Jak to się jednak dzieje, że start-upy z całym bagażem błędów, jakie popełniają, z długą listą pogrzebanych biznesów, cieszą się tak dużym zainteresowaniem mediów? Co takiego w nich tkwi, że hasło „start-up” ciągle działa pozytywnie na rozpoczynających przygodę z biznesem, a dla inwestorów – w końcu osób z założenia chłodno kalkulujących – cała ta gra jest warta na tyle dużo, by do niej ciągle dołączać?
Odpowiedzi na to pytanie jest kilka. Start-upy są dla globalnego biznesu jego ożywczą częścią. Nie byłoby przecież ani wielu firm, ani wielu produktów, które dzisiaj kojarzą się z technologicznym i biznesowym mainstreamem, gdyby nie pomysły rodzące się w garażach – na ich miejscu stoją dzisiaj budynki Krzemowej Doliny i wielu podobnych centrów. Te małe firmy dostarczają autentycznie potrzebnej wartości – są wylęgarnią pomysłów i idei, które w konserwatywnym i mocno skalkulowanym świecie korporacyjnym nie mogłyby się urodzić.
Dwie pizze dla wszystkich
Parafrazując Jeffa Bezosa: jeśli nie możesz wykarmić zespołu dwiema pizzami, to znaczy, że masz przerost zatrudnienia. Start-upy pokazują biznesowi, jak racjonalnie i elastycznie podchodzić do siły roboczej. Zatrudnienie rośnie wtedy, gdy jest ono faktycznie potrzebne i wynika z dynamiki biznesu. Czy możemy sobie wyobrazić start-up, w którym pracownik bezczynnie spędza kilka godzin w pracy, nudząc się? Nie. Czy możliwe jest to w dużej firmie? Jak najbardziej.
Ta elastyczność oznacza też swobodę w kształtowaniu godzin pracy – wykonywanie zadań wtedy, gdy pracownik jest w najlepszym momencie dnia, jeśli chodzi o twórczy potencjał. Można traktować to jako ekstrawagancję lub całkiem racjonalne rozwiązanie. Ja skłaniam się do tego drugiego. Dodatkowo nieduża liczba osób w firmie upraszcza procedury, jednoczy ludzi wokół misji i ułatwia budowanie kultury. Uniemożliwia tworzenie mało efektywnych struktur, które blokują komunikację, przepływ i ocenę pomysłów.
Dzieci technologicznej rewolucji
Oczywiste jest dla mnie, że start-upy to dzieci technologicznej rewolucji. Nie byłoby ich na świecie, gdyby nie poważne zmiany, jakie nastąpiły w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Internet plus dzisiejsza chmura umożliwiają szybki i tani dostęp do pomysłów i narzędzi. Korporacji może zająć tygodnie lub miesiące badanie pomysłu, rozbudowa działu IT itd. Start-up potrzebuje tylko dostępu do internetu i możliwość korzystania z darmowego oprogramowania. Technologia przyśpieszyła operacje, decyzje i przepływ pomysłów. I tego dowodzą właśnie małe firmy technologiczne. Korporacje zdały sobie sprawę, że to tu tkwi wartość. Kupowanie małych firm technologicznych przez dużych graczy jest dzisiaj czymś naturalnym. Powszechna staje się też „hodowla” start-upów, czyli świadome kreowanie małych organizmów, które działają z dala od korporacyjnych mechanizmów, by kierując się swoimi sposobami działania, przynosiły dużym spółkom innowacyjne rozwiązania.
Wszyscy się zmieszczą na rynku
Dynamiczna interakcja między dużymi i małymi firmami jest nie tylko potrzebna, ile jest biznesową przyszłością. Duże firmy będą intensywnie przyglądały się raczkującym przedsiębiorcom, wiedząc, że ci – działając w zupełnie odmiennych warunkach – mogą wpaść na trop żyły złota. Do tego sposobu myślenia nie trzeba przekonywać zarządów firm technologicznych takich jak Google, czy Facebook. Reszta biznesowego świata ma więcej oporów przed nowościami, ale to tylko kwestia czasu. Start-upy mogą więc spać spokojnie, bo wszyscy ich potrzebują.
Powiązane artykuły
– Kiedy przestaniemy być biologicznymi ludźmi?
– Sztuczna inteligencja to nowa elektryczność
– Tylko Bóg potrafi policzyć równie szybko, czyli świat komputerów kwantowych
CaffD
przyklad z Amazonem bardzo fajny
Jacek Krasko
Każde corpo było kiedyś startupem. Problem kury i jajka 🙂
JacekPlacek5
Fajne. Znany case Bezosa 🙂
Andrzej_Ko
Panie Norbercie – fajny artykuł
Krzysztof C
Startupy IT górują bo wymagają najmniejszego wkładu finansowego, w innych branżach też coś się pojawia, ale technologia to droga zabawa, wymaga ogromnej wiedzy, doświadczenia i pojęcia co się robi. W końcu stanowisko dla programisty to koszt rzędu do 10k, w przypadku pracy w elektronice/chemii/mechanice etc, koszt stanowiska może spokojnie przebić 100k, a stworzenie produktu wymaga ogromnych nakładów finansowych.
PiotrDomski
W IT w oprogramowaniu, czy coś więcej (SaaS to wciąż software, ale może coś ciekawego?)? Startupy z oprogramowaniem w sumie mnie tu „otaczają”, ale większość nie robi nic co można pokazać np. mojej mamie. Oprogramowanie B2B jest fascynujące technologicznie, ale przeciętny obywatel raczej wzruszy ramionami.