Start-upy i korporacje. Czego mogą nauczyć się od siebie?

Start-upy ze swoją bezkompromisową wiarą, że robią rzeczy wyjątkowe, mają wiele uroku. Niestety, ten zapał na ogół nie wystarcza, by przetrwać na biznesowej arenie. Czy mimo to wartości wyznawane przez początkujących przedsiębiorców mogą inspirować prezesów dużych spółek?

corporates startups blog Norbert Biedrzycki

Żyjemy w czasach, w których innowacyjność, elastyczność czy kreatywność są coraz bardziej cenionymi wartościami w biznesowym świecie. Najczęściej jednak terminy te funkcjonują jako składowa kultury start-upów – małych firm technologicznych o dużym apetycie na rynkowy sukces. Statystyki, jeśli chodzi o ten segment biznesu, są powszechnie znane: 95 procent start-upów umiera w pierwszym lub drugim roku działalności. A mimo to co roku na biznesowej arenie wśród producentów hardware’u i software’u pojawiają się kolejne młode firmy lub start-upy. Mają ciekawe pomysły i odwagę. Niestety, popełniają błędy. Czasem zapominają, że można przecież skorzystać z doświadczeń korporacji i potraktować je jako cenną wskazówkę. A nawet jako przestrogę.

Po pierwsze pamiętaj o użytkowniku. Drugie – pamiętaj o użytkowniku. Po trzecie też 🙂

Stale powtarzane hasło „user experience” jest dzisiaj na ustach wielu prezesów dużych spółek. Rozleniwiony klient chce maksymalnego komfortu obsługi i znikomej liczby decyzji, które musi podjąć w trakcie obsługi oprogramowania czy urządzenia. Warto tu przytoczyć słowa Evana Williamsa, współzałożyciela Twittera,: „User experience jest wszystkim. Zawsze było. Ale bywa niedoceniane i niedoszacowane. Jeśli nie znasz się na tym, jak budować rzeczy w oparciu o zasadę zadowolenia użytkownika, zatrudnij ludzi, którzy ci to pokażą”.

W dużych firmach z tej prawdy wyciąga się już wnioski i zatrudnia testerów aplikacji czy oprogramowania, którzy mają szukać dziury w całym, co oznacza zwracanie uwagi na niewygodę użytkowania i brak przyjaznych parametrów. Tymczasem wielu założycieli start-upów popełnia kardynalny błąd już na początku. Wymyślają produkt, który w ich opinii jest unikalny. Sądzą, że ową unikalność automatycznie dostrzeże klient, który ruszy na zakupy bez względu na to, jak produkt zachowa się w jego dłoni w trakcie użytkowania.

W praktyce okazuje się, że podkreślana przez twórców innowacyjność jest przez rynek boleśnie zweryfikowana, a „niekomfortowe” doświadczenie użytkownika w obsłudze „kładzie” produkt i w rezultacie cały biznes. Znajomość zachowań i oczekiwań klienta jest równie cenna jak entuzjazm założycielski na starcie. Warto więc przynajmniej prześledzić kilka historii z życia największych korporacji, które pokazują, jak kluczową kategorią jest user experience. I jak wiele produktów dużych firm zniknęło z rynku, bo klient nie poczuł się dobrze w roli użytkownika.

Podążaj za wizją, nie za pieniędzmi. One w końcu cię odnajdą.

Pod powyższą sentencją CEO firmy Zappos może podpisać się wielu start-upowców z większym doświadczeniem. Może to zabrzmi kontrowersyjnie, ale w tych czasach pieniądze nie są największym zmartwieniem małych firm. Środków na finansowanie pomysłów jest sporo na rynku – począwszy od prywatnych funduszy inwestycyjnych, poprzez pieniądze publiczne, którymi dysponują organizacje rządowe, skończywszy na hojnych gestach społeczności internetowych (np. platformy crowdfundingowe takie jak Kickstarter). Tymczasem jak zauważył Michał Sadowski, twórca platformy Brand 24, która ze start-upowego produktu zmieniła się w poważną markę, pieniądze są przeceniane przez wielu startujących twórców. Zamiast koncentrować się na innowacyjności, myślą o tym, by szybko znaleźć „kasę” na rynku i związać się jak najszybciej ze strategicznym inwestorem.

Nie brzydź się Excelem, pieniądze chcą prawdziwego planu

Jednocześnie zarządzanie pieniędzmi, które już są osiągalne, potrafi być bolesnym doświadczeniem. Niedoszacowanie wydatków na marketing, podpisywanie długoterminowych, kosztownych umów z kontrahentami czy niezdolność do przewidywania kosztownych kryzysów – to wszystko rujnuje najbardziej odkrywcze zespoły. Nierzadko brakuje dobrze rozplanowanego kosztorysu, podzielonego na części zgodnie wszystkimi potrzebami, które generuje lub będzie generował nowy produkt i cała firma. Banalna rzecz, która dla korporacji jest oczywistością – praca w Excelu i rzetelne liczenie pieniędzy – czasem jest traktowana zbyt swobodnie przez początkujących przedsiębiorców.

Idee są łatwe. Trudne jest ich wdrażanie

Duże firmy mają olbrzymie doświadczenie w logistyce, planowaniu produkcji, globalnej dystrybucji wychodzącej często poza rynek lokalny. Twórcy start-upów popełniają błąd, koncentrując myśli jedynie na produkcie, zapominając właśnie o tych ważnych dla sukcesu działaniach. Bywa to boleśnie odczuwane w chwili, gdy produkt został „kupiony” przez klienta, popyt rośnie z dnia na dzień, rysuje się realna perspektywa dużych pieniędzy i autentycznego sukcesu rynkowego. Tymczasem produkt jest trudno dostępny, bo dystrybucja kuleje, szwankują źle przeszkoleni sprzedawcy (o ile w ogóle są zatrudnieni) lub pracownicy odpowiedzialni za obsługę klienta, nagle brakuje pieniędzy na zwiększenie produkcji i zatrudnienie ludzi. Warto więc wyobrazić sobie na samym początku, ile problemów logistycznych może powstać w przypadku, gdy idea okaże się strzałem w dziesiątkę. I w tym przypadku przyjrzenie się korporacyjnym modelom nie powinno zaszkodzić.

W garażach się nie kalkuluje

Jak to się jednak dzieje, że start-upy z całym bagażem błędów, jakie popełniają, z długą listą pogrzebanych biznesów, cieszą się tak dużym zainteresowaniem mediów? Co takiego w nich tkwi, że hasło „start-up” ciągle działa pozytywnie na rozpoczynających przygodę z biznesem, a dla inwestorów – w końcu osób z założenia chłodno kalkulujących – cała ta gra jest warta na tyle dużo, by do niej ciągle dołączać? 

Odpowiedzi na to pytanie jest kilka. Start-upy są dla globalnego biznesu jego ożywczą częścią. Nie byłoby przecież ani wielu firm, ani wielu produktów, które dzisiaj kojarzą się z technologicznym i biznesowym mainstreamem, gdyby nie pomysły rodzące się w garażach – na ich miejscu stoją dzisiaj budynki krzemowej doliny i wielu podobnych centrów. Te małe firmy dostarczają autentycznie potrzebnej wartości – są wylęgarnią pomysłów i idei, które w konserwatywnym i mocno skalkulowanym świecie korporacyjnym nie mogłyby się urodzić.

Dwie pizze dla wszystkich

Parafrazując Jeffa Bezosa: jeśli nie możesz wykarmić zespołu dwiema pizzami, to znaczy, że masz przerost zatrudnienia. Start-upy pokazują biznesowi, jak racjonalnie i elastycznie podchodzić do siły roboczej. Zatrudnienie rośnie wtedy, gdy jest ono autentycznie potrzebne i wynika z dynamiki biznesu. Czy możemy sobie wyobrazić start-up, w którym pracownik bezczynnie spędza kilka godzin w pracy, nudząc się? Nie. Czy możliwe jest to w dużej firmie? Jak najbardziej. Ta elastyczność oznacza też swobodę w kształtowaniu godzin pracy – wykonywanie zadań wtedy, gdy pracownik jest w najlepszym momencie dnia, jeśli chodzi o twórczy potencjał. Można traktować to jako ekstrawagancję lub całkiem racjonalne rozwiązanie. Ja skłaniam się do tego drugiego. Dodatkowo nieduża liczba osób w firmie upraszcza procedury, jednoczy ludzi wokół misji i ułatwia budowanie kultury. Uniemożliwia tworzenie mało efektywnych struktur, które blokują komunikację, przepływ i ocenę pomysłów.

Dzieci technologicznej rewolucji

Oczywiste jest dla mnie, że start-upy to dzieci technologicznej rewolucji. Nie byłoby ich na świecie, gdyby nie poważne zmiany, jakie nastąpiły w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Internet plus dzisiejsza chmura umożliwiają szybki i tani dostęp do pomysłów i narzędzi. Korporacji może zająć tygodnie lub miesiące badanie pomysłu, rozbudowa działu IT itd. Start-up potrzebuje tylko dostępu do internetu i możliwość korzystania z darmowego oprogramowania. Technologia przyśpieszyła operacje, decyzje i przepływ pomysłów. I tego dowodzą właśnie małe firmy technologiczne. Korporacje zdały sobie sprawę, że to tu tkwi wartość. Kupowanie małych firm technologicznych przez dużych graczy jest dzisiaj czymś naturalnym. Powszechna staje się też „hodowla” start-upów, czyli świadome kreowanie małych organizmów, które działają z dala od korporacyjnych mechanizmów, by kierując się swoimi sposobami działania, przynosiły dużym spółkom innowacyjne rozwiązania.

Wszyscy się zmieszczą na rynku. Włączając start-upy

Dynamiczna interakcja między dużymi i małymi firmami jest nie tylko potrzebna, ile jest biznesową przyszłością. Duże firmy będą intensywnie przyglądały się raczkującym przedsiębiorcom, wiedząc, że ci – działając w zupełnie odmiennych warunkach – mogą wpaść na trop żyły złota. Do tego sposobu myślenia nie trzeba przekonywać zarządów firm technologicznych takich jak Google, czy Facebook. Reszta biznesowego świata ma więcej oporów przed nowościami, ale to tylko kwestia czasu. Start-upy mogą więc spać spokojnie, bo wszyscy ich potrzebują.

.    .   .

Works cited:

FORBES, Richard Harroch Contributor AllBusiness, 50 Inspirational Quotes For Startups And Entrepreneurs, Link, 2015. 

FORBES, Micah Salomon, Tony Hsieh Reveals The Secret To Zappos’ Customer Service Success In One Word, link, 2018. 

CNBC, Courtney Connley @CLASSICALYCOURT, Jeff Bezos’ ‘two pizza rule’ can help you hold more productive meetings, Link, 2018. 

Ivey Business Journal, Mathew J. ManimalaKishinchand Poornima WasdaniKishinchand Poornima Wasdani, Distributed leadership at Google: Lessons from the billion-dollar brand, link, 2018. 

.    .   .

Powiązane artykuły :

– Kto zyska a kto straci na rewolucji cyfrowej?

– Kiedy przestaniemy być biologicznymi ludźmi?

– Sztuczna inteligencja to nowa elektryczność

– Roboty czekają na sędziów

– Tylko Bóg potrafi policzyć równie szybko, czyli świat komputerów kwantowych

– Machine Learning. Komputery nie są już niemowlętami

– Nowy gracz na sportowej arenie: Big Data

Skomentuj

5 comments

  1. Krzysztof C

    Zna ktoś jakie nasze jednorożce? Możecie podać przykłady? A może sami coś prowadzicie i chcecie się pochwalić? Zwłaszcza spoza oprogramowania, bo to akurat znana mi bliżej branża.
    Pytam, bo jestem ciekaw, czy to faktycznie „jednorożce”, czy też w Polsce to powszechna sprawa.

  2. PiotrDomski

    Mam mieszane doświadczenie – pracowałem ze świetnymi agentami, którzy prawie dosłownie kradli talent z innej firmy, a pracowałem z ludźmi, którzy na rozmowę o dev c embedded przysyłali mi człowieka, który „zaczoł sie uczyc dżawa skript”. Teraz to jest śmieszne, ale na tej rozmowie, to myślałem, że się ze wstydu pod ziemię zapadnę, bo szefa prawie szlag trafił i się trochę werbalnie uzewnętrznił (czytaj: opierdolił) w słowach nie przebierając.